(Wyspy Eolskie, 1-11 września 2012, opowieść w odcinkach)
Na wyspy Eolskie wybraliśmy się we dwoje czyli ja i moja żona Kropka. Trasa dojazdowa wiodła przez Kraków, Trapani, Palermo. Na Alicudi dostaliśmy się wodolotem Usticalines. Rejs z Palermo na tą piękną wyspę trwał około dwie godziny.
Byliśmy pełni emocji - zbliżalismy się do pierwszej z czterech wysp,które zamierzaliśmy zwiedzić. Zakwaterowanie na tej wyspie mieliśmy zapewnione dzięki uprzejmości Giovanny,znajomej Sławy.
Odcinek 1 - Alicudi
Gdy wysiedliśmy w porcie i ruszyliśmy w kierunku nabrzeża, dogonił nas elegancko ubrany facet z niewielką torbą podróżną. Jak się okazało płynął razem z nami. Spytał po włosku czy jesteśmy znajomymi Giovanny. Nie mogliśmy porozmawiać, gdyż on znał język francuski a w j.ang. tylko pojedyńcze słowa ale zrozumieliśmy, że mamy iść z nim a on wskaże nam dom, w którym będziemy mieszkać. Po drodze witał się z wieloma wyspiarzami jak z rodziną (typowe włoskie buziaki).
Dom ten był bardzo blisko, około 20 schodków, usytuowany zaraz po minięciu sklepu. Przy wejściu czekały na nas dwie Panie: jedna starsza dostojnie wyglądajaca i druga młoda, wyglądająca na oderwaną od jakichś prac porządkowych. Okazało się, że starsza Pani jest koleżanką Giovanny i poproszono ją aby wytłumaczyła nam wszystko w j.ang. i rzeczywiście znała ten język wysmienicie. Przeprosiła nas w imieniu Giovanny, że ta nie zejdzie do nas i nie spotkamy sie z nią przez te dwa dni naszego pobytu na wyspie. Przedstawiła nam młodą właścicielkę chyba o imieniu Marcela, pokazała nasz pokój skromny, poinformowała, że nie otrzymamy śniadań, ani kawy, niczego więcej, tylko łóżko do spania.
Łazienka była obok, wejście z korytarza. Niemiła niespodzianka - gniazdka elektryczne zupełnie inne niż w Europie, pasowały tylko ich włoskie wtyczki, - nie mogłem ładować baterii do kompa oraz co najgorsze używać grzałki do wody czyli poranki bez kawy w pokoju lub na tarasiku! Taras długi ale wąski tylko na jedno krzesło, widok powalająco piękny na morze i wyspy: w oddali od lewej bardzo daleko lekko widoczna Stromboli a najlepiej widoczne kolejno Filicudi > Salina > Lipari > Vulcano a więc z tego miejsca nie widać tylko Panarei, która jest schowana wg mnie za Saliną(?).
Jeszcze tego samego popołudnia spacer od portu wzdłuz morza utwardzoną drogą. Morze wydaje się normalne, nie widać błękitu azzuri o tej porze dnia. Zejście do morza kamieniste, kamienie spore, takie 1 kg do 2 kg (!) ale te kamienie to tutejsza plaża. Stojąc twarzą w stronę morza: po prawej zachód słońca a na kamienistej plaży leży kilka par oraz kilka osób pływa. Krótka kąpiel, woda ciepła, cieplejsza niż temp.brzegu o tej porze dnia. Na trasie spaceru skałka, ciekawy kształt z otworem, skałka wbijająca się w scieżkę spacerową.
Cała trasa wzdłuż morza to ok 800 m.Tylko na tej drodze mozna spotkac jakis pojazd mechaniczny - jest tu kilka, chyba trzy pick up trójkołowe, uzywane do transportu śmieci, transportu towarów z i na promy. Transport po wyspie odbywa się mułami , zauwazyłem trzy pary mułów, kazda z jednym opiekunem. Ciężka praca mułów np. przez dwa dni transportowano worki cementu.
Odległości to schodki, stopnie z kamieni w różnym stanie, najpierw zespolone zaprawą a nawet są murki ale im wyżej tym gorzej ułozone kamienie a ścieżki niebezpieczne dla ludzi a muły są tak wyuczone ,że nie spadną tylko idą w górę, w górę z towarami...
Na wyspie spokój, cisza, drugiego dnia wstałem rano tak jak w Polsce o godz. 6-ej , odczuwałem brak kawy, wiedziałem, że bary otwierają po g.8ej ale ludzi nie było w ogóle widać, tylko jedna miejscowa dziewczyna wędkowała na betonowej platformie w porcie, szedłem wzdłuż morza, są tam dwa bary i jedna restauracja hotelu Ericusa - pojedyncze osoby sprzątały posadzki. Dopiero o 8.20 wszedłem jako pierwszy z turystów do baru, gdzie dziewczyna skończyła sprzątać Wybór cappucino lub espresso: wybrałem double espresso i tak dla mnie za mało ale wystarczająco mocna, do tego zamiast rogalika kawałek ciasta z zapieczoną limonką w środku.
Pobudzony poranną kawą wracałem w kierunku naszego B&B, po drodze spotykałem kolejno kilka osób wyraźnie wyglądających na spieszących się do pracy, myślę, że do hotelu Ericusa. Oczywiście zawsze były wymieniane pozdrowienia z miłym usmiechem. Dość późno budzi się życie na Alicudi a była już godz.8.30.
Tuż przy porcie, w kierunku schodków, wyprzedził mnie człowiek z dwoma mułami załadowanymi workami z cementem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że bedziemy spotykać się wiele razy tego dnia. W samym porcie i okolicy pojawiło się już więcej osób. Na molo było kilku wędkarzy, była już w pracy krótko obstrzyżona kasjerka, którą zapamiętałem z krótkiej rozmowy tuż po przybyciu na tą wyspę. Na ścianie budynku i na drzwiach były rozkłady rejsów ale korzystając z okazji spytałem się o jutrzejszy rejs na Vulcano. Okazało się, ze bilety na wodoloty można kupować nie wczesniej jak jedną godzinę przed planowanym odpłynięciem, gdyż dopiero wtedy wiadomo czy wodolot przypłynie czy nie. Otrzymałem radę abyśmy popłynęli wodolotem Siremar o 10.55 z przesiadką na Lipari a nie jak planowałem o 15.55 Usticalines. Nie pytałem dlaczego gdyż ja spieszyłem się na wędrówkę a kasjerka prowadziła rozmowę telefoniczną.
Moja poranna wyprawa na kawę trwała zbyt długo bo prawie dwie godziny a przecież głównym celem była wędrówka do S.Bartolo. Gdyby nieodparta moja chęć wypicia kawy bylibyśmy już na szlaku ale ten spacer wspominam miło. Po drodze w sklepiku kupiłem mapę i wodę pamiętając, że czeka nas upalny dzien i dość długa droga "schodkami". Zjedlismy szybkie śniadanie z pomidorami w roli głównej a dopiero o godz.10ej zamiast 8.20 jak planowaliśmy. Mapa okazała się świetna, prosta i przejrzysta nawet dla początkujących wędrowców.
Wybraliśmy trasę zaznaczoną na mapie kolorem granatowym czyli prowadzącą od Piazetta na szczyt Pianure z założeniem, że dojdziemy tylko tak daleko na ile nam wystarczy sił, nie znalismy przecież naszych aktualnych możliwości, dopiero zaczynamy ponownie wędrować indywidualnie po górkach, po bardzo długiej przerwie. Wiedzieliśmy, że nie zdołamy pokonać 1368 schodków...
W rezultacie opisanych wcześniej perypetii związanych z moją nieodpartą chęcią wypicia porannej kawy, dopiero o godz.10.15, z poziomu 20 schodka, wyruszyliśmy granatowym szlakiem w kierunku Pianure ze świadomością, że nie pokonamy całej trasy. Tutaj chciałbym zaznaczyć, że schodek schodkowi nierówny np. jeden stopień miał pół metra a inny kilka metrów długości chociaż najwięcej stopni było długości ok. 1-1,5 m. Dlatego trudno jednoznacznie określić długości tras. Oczywiście wszystkie stopnie-schodki były o różnej pochyłości a ich stan był bardzo różny - te na początku były ściśle spoinowane zaprawą a dla bezpieczeństwa były nawet barierki ochronne lub murki ale póżniej, w okolicy S.Bartolo trzeba było uważać aby nie potknąć się o luźno ułożone kamienie.
Od samego początku byliśmy zachwyceni, fajnie, powoli poruszaliśmy się do przodu, co dawało nadzieję na wytrwanie pomimo upału. Wszystko wokół było ciekawe. Zabudowania wyspiarzy, niemal wszystkie z tarasami, zacienionymi zadaszeniami podpartymi często na nieproporcjonalnie grubych kolumnach. Być może jest to element stylu -jeżeli w ogóle można mówić o stylu- tutaj buduje się z tego co jest blisko dostępne a więc z kamienia. Niektórzy mieszkańcy niskie murki między kolumnami mają wyłożone wzorzystą glazurą. Myślę jednak, że tak solidne kolumny są to wymagania architektoniczne ze względu na położenie na obszarach sejsmologicznych.
Ogródki przydomowe ze względu na suszę raczej ubogie w rośliny, zauważyliśmy kilka krzewów buganville, czasem pojawił się pojedyńczy hibiskus i trochę winogron a w jednym ogrodzie, ku naszemu zaskoczeniu, zauważyliśmy zielone limonki na drzewkach. To było raczej podglądanie posesji z czystej, ludzkiej ciekawości a na odcinkach niezaludnionych naszej ścieżki rosły wysokie opuncje i różne wysuszone trawy. Pewnie wiosną można byłoby więcej roślin rozpoznać niż teraz po tak suchym lecie.
W pierwszej fazie wędrówki rozglądaliśmy się we wszystkie strony: za siebie aby zobaczyc jak wygląda z tej wysokości port i okolice, przed siebie aby wyobrazić sobie jaka droga nas czeka ale najczęściej spoglądaliśmy w prawo, w dół aby ocenić wysokość nad poziomem morza oraz coś co fascynowało nas najbardziej - podziwianie wyrazistych, przepięknych widoków na pozostałe wyspy tego archipelagu. Co chwilę zatrzymywaliśmy się nie mogąc oderwać wzroku od tych pięknych widoków w otoczeniu zupełnej ciszy.
Nie minęła jeszcze godzina a tę super ciszę przerwały nam jakieś komunikaty przez głośniki, w pierwszej chwili pomyślałem, że być może to jakis alarm ale natychmiast zauwazyłem zbliżający się statek wycieczkowy, z którego po wodzie szeroko roznosił się głos przewodnika. Okazało się, że sielankowa cisza na Alicudi jest lekko zakłócana przez grupy turystów w godzinach od 11-ej do 14-ej. W tym czasie tą wyspę odwiedzili wycieczkowicze z 4 statków.
Kościółek del Carmine był zamknięty ale wywarł na nas pozytywne wrażenie. Widząc przy ścianie kościoła dwie kamienne ławki usytuowane w cieniu postanowiliśmy chwilę odpocząć, napić się wody, spojrzeć na mapkę. Mogliśmy spoglądać dowolnie na kamienistą dróżkę wzdłuż żółtej ściany kościoła, na sporą kępę drzewek owocowych zasłaniającą szczelnie widok na morze lub podziwiać z dala to co nas czeka czyli wijącą się "zygzakiem" w górę scieżkę.
Najpierw minęło nas trzech młodych Włochów z plecakami, ich tempo marszu było imponujące a głośne gadulstwo trochę mniej - szybko zniknęli z naszego pola widzenia za rosnącymi w grupach opuncjami.No cóż - my jako 55+ nie mamy takiej kondycji. Następnie minęła nas dziwna para mułów z opiekunem, właściwie to był jeden muł i jeden koń z długą "blond" grzywą.Był to kolejny transport cementu. Było tam tak fajnie chłodno w ten upalny dzień, że siedzieliśmy tam około pół godziny, o wiele za długo!
Jak zobaczyliśmy w "półbiegu" schodzącego z góry naszego znajomego wyspiarza z parą mułów, ruszyliśmy dalej w górę. Po drodze minęliśmy kilka zabudowań mieszkalnych,przy jednym zauważyliśmy nieduże stadko kóz hodowlanych oraz stary kamienny dom w trakcie modernizacji. Wprawdzie nie zastaliśmy tam nikogo z mieszkańców lub robotników ale był sprzęt budowlany i sporo worków z cementem.Domyślam się, że ktoś kupił opuszczoną ruinę ale za to cenną działkę ze względu na atrakcyjne położenie z pięknym widokiem na morze i sąsiednie wyspy.
Upał coraz bardziej osłabiał nas, coraz częściej stawaliśmy lub siadaliśmy na kamieniach aby odpocząć.Wszelkie zabudowania pozostały na dole,teraz tylko skałki oraz uboga roślinność a właściwie chwasty. Jedynym urozmaiceniem były coraz mniejsze opuncje i śmigające w popłochu jaszczurki. Towarzysząca mi w wędrówce Kropka obawiała się węży ale ich nie spotkaliśmy. Najczęściej po lewej stronie mieliśmy ścianki skalne a po prawej urwisko i piękny rozległy widok na morze w słonecznym blasku. Była pora południowa a więc szczytowa temperatura tego upalnego dnia, czuliśmy ,że coś niedobrego dzieje się z nami, coś w rodzaju "fatamorgana". Biorąc pod uwagę upał, ostre oślepiające słońce i wystające na drodze kamienie a także brak doświadczenia i utratę sił, naszą sytuację określiliśmy jako trochę niebezpieczną. Co robić? wracać czy iść dalej?
Ułożone coraz bardziej niedbale kamienne schodki były coraz bardziej strome a wzgórza S.Bartolo ciągle nie było widać. Pamietając radę Sławy byliśmy dobrze zaopatrzeni w wodę i to spowodowało ostatecznie, że podjęliśmy ambitną decyzję o kontynuowaniu drogi do celu. Droga prowadziła wzdłuż skałek zdecydowanie coraz wyżej i coraz bardziej w lewo. Po paru minutach niepewności ujrzeliśmy w górze zabudowania i kościół na skale oraz prowadzącą tam wyrazistą kamienną "schodkową" trasę.Wszystko było już jasne, widoczne i raczej przewidywalne. Łyk wody, nabraliśmy sił i narzuciliśmy szybsze tempo. Kolejne pół godziny i byliśmy przy Chiesa di S.Bartolo. W upalne południe pokonaliśmy 754 schodków!
Rzeczywiście, to jest uroczy,stary kościół.Pamiętam,że na ścianie sklepu przy porcie był nieaktualny już afisz o uroczystościach religijnych oraz sztuce teatralnej,które miały się odbyć któregoś dnia w miesiącu sierpniu.Próbowałem to sobie wyobrazić będąc w tym miejscu, ile ludzi wtedy musiało grupowo pokonać tą drogę tam po południu i z powrotem wieczorem w ciemności!
Jeszcze trochę zachwytów krajobrazem i powrót tą samą trasą w dół. Pianure (1368 schodków) to cel dla nas nieosiągalny, jeszcze nie teraz a może już nigdy...
Nasyceni widokami z poziomu S.Bartolo i pełni refleksji zaczęliśmy schodzić tą samą trasą w dół. Schodziło się świetnie, na luzie. Ja poczułem się taki wolny od wszelkich życiowych problemów, nigdzie nie musiałem się spieszyć,niczego załatwiać. Nogi same, jak zaprogramowane, prowadziły po schodkach w dół. W czasie marszu powrotnego rozmawialiśmy nawet o możliwości zmiany decyzji i podjęciu ponownej próby wejścia na Pianure ale biorąc pod uwagę stan zdrowia postanowilismy jednak nadal wracać do portu. Schodząc mogliśmy poświęcić więcej czasu niż wchodząc na podziwianie i fotografowanie pięknych krajobrazów, szczególnie tych morskich. Perspektywa była szersza a może lśniło w słońcu i wspaniale stykało się z kamienistymi,urozmaiconymi brzegami.Oddalone wyspy nie były tak wyraziste ale to miało swój urok.Drogę powrotną mogę nazwać spacerkiem.Wokół ujawniły się świerszcze, cykady a ostre słońce już nie przeszkadzało - wręcz odwrotnie - cieszyliśmy się promieniami bijącymi prosto w nas.Na tym etapie nie spotkaliśmy nikogo, był to czas siesty a poza tym pytanie: kto o tej porze aktywnie wędruje? tylko my, nowicjusze w tej dziedzinie :)
Tylko raz usłyszeliśmy znajomy, wzmocniony głos przewodnika na statku wycieczkowym. Jeden ze statków oddalał się od naszej wyspy w lewo, w kierunku Saliny a może nawet Stromboli. Szybciej niż się spodziewaliśmy spostrzegliśmy w dole znany nam już widok koscioła del Carmine. Pięknie wyglądał w tle rozległego, złocistego od słońca morza. Powoli zbliżaliśmy się do kamiennych ławek przykościelnych z zamiarem odpoczynku w tm miejscu ale coś tam się działo, było sporo ludzi. Myśleliśmy, że być może, trafiliśmy na jakąś uroczystość kościelną lub inne zgromadzenie. Szybko zorientowaliśmy się, że są turysci ze statków wycieczkowych. Ze względu na krótki czas pobytu "pozwolono" im oddalić się od wybrzeża portowego tylko do wysokości tego kościółka. Drogę z Chiesa del Carmine przebyliśmy w towarzystwie wycieczkowiczów.
Na Alicudi też jest biznes :) - dwie dziewczynki w dogodnym miejscu dla wszystkich zacienionym miejscu sprzedawały oryginalne własnoręcznie wykonane pamiątki. Innym miejscem jest jedyny sklep spożywczy oraz sąsiadujący z nim butique. I to wszystko ale jest to wystarczające dla mieszkańców i gości tej wysepki. W porcie były przycumowane dwa statki oraz sporo ludzi. Okazało się,że ta spokojna, cicha wysepka również ma swoje trzy godziny szczytu ale nie jest to utrudnieniem lecz urozmaiceniem a przede wszystkim promocją bo każdy wycieczkowicz zaczyna myśleć o powrocie tutaj w przyszłości i na pewno wielu z nich wraca i wędruje pięknymi szlakami.
Z przyjemnością dokonaliśmy zakupów w tym jedynym na wyspie sklepie i udaliśmy się do domu na posiłek - jak zwykle z pomidorami i mozarellą w rolach głównych. Udaliśmy się na plażę gdzie Kropka pływała a potem zasnęła na rozgrzanych kulistych kamieniach. Tak, tak te kamienie można ułożyć w taki prosty sposób, że zastepują one leżak a zaletą są ich właściwości - są gładkookrągłe, pochodzenia wulkanicznego a więc z wieloma pozytywnie działającymi minerałami, nagrzane słońcem leczą czy też dają ulgę ludziom odczuwającym dolegliwości reumatyczne. Na plaży było w tym czasie kilkanaście osób i wszyscy po kapieli leżeli na tych sporych rozmiarów "kamulcach". Powoli zachodziło słońce, które mieliśmy po prawej stronie a wyspy z naszego archipelagu na wprost i po lewej stronie.
To był wspaniały dzień. Byliśmy pod wrażeniem, postanowiliśmy, że jutro pójdziemy w górę obserwować wschód słońca. W ostatnim dniu pobytu na Alicudi wstaliśmy bardzo wcześnie. Było pochmurno ale mieliśmy nadzieję,że zaraz się rozjaśni a chmurki odfruną. Musieliśmy być czasowo zdyscyplinowani gdyż jeszcze tego samego dnia przed południem opuścimy tą wyspę. Pierwszy cel to obserwacja wschodu słońca a drugi cel to przejście ze znanego nam szlaku oznaczonego kolorem granatowym na szlak oznaczony kolorem jasnoniebieskim i jeżeli warunki byłyby sprzyjające dojscie do Piazzetta S.Giuseppe-Belvedere (467 schodków).
Sprawa czasu odpłynięcia wodolotem stała się już drugorzedną gdyż oprócz przedpołudniowego wodlotu Siremar mieliśmy jeszcze wodolot Usticalines o godz.15.55 a bilety i tak kupuje się na jedną godzinę przed rozkładowym terminem. Jeżeli wczoraj nie udało się osiągnąć celu ze względu na upał to być może uda się osiągnąć dzisiejszy cel (Belvedere) wychodząc tuż przed świtem?
Z wyposażonymi odpowiednio plecakami oraz z przygotowanymi aparatami wyruszyliśmy z naszego domu dobrze znanym nam granatowym szlakiem. Pierwsze wrażenie to znacznie odczuwalna wilgotność a przecież wczoraj było tak fajnie sucho...
Wyruszyliśmy dobrze nam znaną trasą, mijaliśmy znane zabudowania,spoglądaliśmy w lewo na wyspy,zza których ma wzejść słońce i chyba przegapiliśmy lewy skręt na trasę do Belvedere. Nie chcieliśmy zaprzepaścić możliwości podziwiania wschodu słońca więc w pośpiechu poszukaliśmy dogodnego miejsca do obserwacji dolnej partii szlaku grnatowego. Pośpiech był wskazany gdyż na horyzoncie coraz bardziej widoczne były wyspy na coraz jasniejszym tle a nad nimi spore, niepokojące chmury.
Po chwili wszystko było oczywiste - jest jakieś załamanie pogody - niebo nad Alicudi oraz nad wszystkimi obserwowanymi wyspami było pokryte ciemnymi wielkimi chmurami! No cóż jeszcze nie padało, robiło się coraz jaśniej ale nie tak jasno jak wczoraj, słońce zaczęło przebijać się przez chmury. Widok wschodzącego słońca był niesamowity, taki trochę tajemniczo-gniewny. W końcu słońce przebiło się przez chmury i była jasność a widoki tak artystyczne jak malowane obrazy.Po prawej stronie nad piazzetta zauwazyliśmy łuk tęczy. Wiadomo-słońce i deszczyk jednocześnie.
Oprócz nas na tej trasie, kilka osób wybrało się również oglądać te zjawisko. Spotkaliśmy np.Włocha, który też był gościem na Alicudi. Fotografował zachwycony z pasją wschód słońca i tęczę tak jak my a następnie poszedł łowić ryby, gdyż miał aparat ale również wędkę i siatkę. Po kwadransie stało się to, czego obawialiśmy się najbardziej, zaczął padać deszcz a schodki stały się sliskie a górnych partii gór na naszej wyspie nie było widać.
Poddaliśmy się losowi, wrócilismy do domu gdzie zjedliśmy na śniadanie kanapki przygotowane na wędrówkę. Kropka przełamała nieśmiałość i pomimo wcześniejszego zastrzeżenia,zeszła na parter i poprosiła gospodynię domu o gorącą wodę do kawy - oczywiście z serdecznym uśmiechem i życzliwością przygotowano nam wodę.
Po śniadaniu zrobiliśmy zakupy w sklepie,oprócz owoców kupiliśmy widokówki - m.in.foto wykonane najprawdopodobniej z helikoptera. Śmigłowce można również wynajmować w celach turystycznych, o czym informuje tablica na ścianie budynku przy porcie a w pobliżu hoteliku jest małe lądowisko. Kropka wróciła do pokoju skończyć pakowanie a ja kupiłem bilet na wodolot Siremar. Deszcz przestał padać a słońce wygrało z chmurami co spowodowało, że wszystko wokół oraz wyspy na horyzoncie były rozświetlone promieniami słońca.O tej porze nadal panował tutaj spokój i niesamowita cisza.
Już poł godziny przed panowanym odpłynięciem siedzieliśmy z plecakami i walizką na ławce przy porcie czekając na nasz wodolot na Lipari, gdzie mieliśmy przesiąść się na drugi wodolot tej floty a celem dzisiejszej podróży była wyspa Vulcano. Pewnie nasz wodolot będzie tym pierwszym w godzinach szczytu w tutejszym porcie.
Niespodziewanie usłyszeliśmy pytanie w j.polskim "Skąd przyjechaliscie, z jakiego regionu Polski?". Pytała nas młoda dziewczyna w firmowym T-shirt z casa service. Okazało się, że jest to dziewczyna z okolic Lublina, która pracuje tutaj w jednym z B&B, położonym najbliżej portu, trochę wyżej, po prawej stronie od budynku gdzie jest kasa biletowa. W ciągu trzech minut rozmowy dowiedzieliśmy się, że casa gdzie pracowała ta miła dziewczyna jest prowadzona przez małżeństwo Włocha i Polkę a właściciel sklepu jest szwagrem tej Polki. Teraz skojarzyłem wszystkie szczegółowe fakty i to by się zgadzało. Już w pierwszym dniu Ssklepikarz z zaciekawieniem przysłuchiwał sie naszej rozmowie w j.polskim i spytał po włosku oraz trochę po niemiecku czy jesteśmy z Polski. Oczywiście potwierdziliśmy i na tym nasza rozmowa skończyła się gdyż niestety, operowaliśmy różnymi językami. Natomiast w drugim dniu rano usłyszeliśmy wyraźne "o kurczę" ale nie bylismy pewni kto je wypowiedział. A więc znalazł się miły polski akcent na tej czarującej wyspie.
Ogólne wrażenia z Alicudi to, jak wielokrotnie podkreślałem, relaksujące piękne widoki, słońce, rozgrzane kamienie na plaży oraz wszechobecna cisza i spokój, nastrój idealny do odpoczynku a przyjechaliśmy tutaj nie tylko z Polski czy Sycylii ale bezpośrednio z hałaśliwego, ciasnego, spiesznego Palermo. Jak to najczęściej bywa, żałowaliśmy, że byliśmy tak krótko ale taki był mój plan - zwiedzanie czterech Wysp Eolskich po dwa dni na każdej a nie pobyt cały tydzień na jednej wybranej wyspie.
Nasz prom spóźnił się ok.25 minut ale nie było to dla nas zaskoczeniem...
(Relację z Vulcano opublikuję wkrótce.)
(- Kiedy, Staszku, kiedy? ... dopisek sla...)
Komentarze
A ta krótko ostrzyżona młoda kobieta, która sprzedaje w kasie Siremar mieszka w pobliżu kościoła del Carmine i ma tam jakiś rodzinny warsztat - jakieś figurki drewniane. Tuż obok, ale w górę jest dom Giovanny (dwa kroki od del Carmine)
Moje pierwsze uwagi:
- Pianure to nie szczyt! Szczyt to Montagnole. Pianure to płaszczyzny, a w rzeczywistości to dawny krater. Pamiętasz na pewno jak to wygląda, jak się dojdzie na Pianure do samego stromego brzegu, i spojrzy w lewo, jakie tam szczyty się wznoszą - Montagnole. A Pianure to płaskowyż.
- Z ubogością roślinności w ogródkach przydomowych trudno mi się zgodzić, ja pamiętam bogate kolory, jakie rzadko widuję u nas. No, ale ja byłam w czerwcu...
- Piszesz, że trudno tu mówić o jakimś stylu, to już duży błąd: styl eolski w budownictwie jest faktem. Domy z dużymi tarasami pod kolumnami, położone tarasowato jeden nad drugim... Mam cały artykuł na ten temat... Eolski dom to sztuka sama w sobie...
To tyle na dziś, czekam na więcej...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.