(Trapani, Ryanair z Dusseldorfu, B&B Bella Trapani, początek września 2010),
Hmm od czego by tu zacząć... Może od tego, że na lotnisku we Wrocławiu, godzinę przed odlotem okazało się, że zapomniałam dowodu, bez którego nigdzie byśmy nie polecieli;P Na szczęście mamy wspaniałych znajomych, którzy jechali na złamanie karku z Opola i zdążyli 5 minut przed zakończeniem odprawy;P Niemal pochłonęła mnie czarna rozpacz, że cała moje wyprawa weźmie w łeb. No ale na szczęście wszystko zakończyło się dobrze:)
Pierwszy lot samolotem okazał się niezłą frajdą i nawet oczekiwanie w Dusseldorfie nie było specjalnie męczące, bo już nie mogliśmy się doczekać Sycylii. Padało, było zimno, a my tylko czekaliśmy na to słoneczko:) No i już samo lądowanie na Sycylii było cudowne, piękne widoczki, to morze, Egady po drodze, ach...
Bez problemu znaleźliśmy przystanek, a za chwilkę mieliśmy autobus do Trapani. Kiedy dotarliśmy na miejsce autobus zatrzymał się nie jak mówiłaś w porcie, tylko na stacji głównej, co jak się okazało trochę utrudniło nam sprawę:P Poszliśmy trasą, którą nam rozrysowałaś, ale jak się domyślasz nie dotarliśmy do celu, bo i jak, skoro wysiedliśmy w innym miejscu. Zrobiliśmy ładne kółko, dotarliśmy do głównej plaży (i od razu stwierdziliśmy, że jak najszybciej tam wrócimy:)), do parku, a tam zmęczeni poszukiwaniami, postanowiliśmy zapytać miejscowych o drogę.
Jak się okazało, Włosi mówią po angielsku bardzo słabo albo wcale:D No ale udało, się jakaś Młoda Sycylijka, łamaną angielszczyzną wytłumaczyła nam mniej więcej drogę, co jej kolega skomentował słowami :"You english is shit":D Jej pomoc właściwie niewiele pomogła, bo znów pobłądziliśmy:P Problemem okazało się to, że nie wszystkie ulice były podpisane. Dotarliśmy po jakichś 45 minutach błądzenia.Dzień później, jak już zaczęliśmy chodzić "na czuja" okazało się, że miasto tak naprawdę jest bardzo proste,na trzeci dzień chodziliśmy już bez mapy i śmialiśmy się z naszych błędów:)
W Bella Trapani przyjął nas kapitan, ale poprosił jeszcze o chwilkę czasu, bo pokój nie był gotowy. Od razu kazał Cię pozdrowić:) Wszystkim, z którymi się spotkaliśmy mówił, że jesteśmy znajomymi Sławy z Polski, a oni wszyscy od razu Cię kojarzyli i się uśmiechali. Przemili ludzie. Kapitan zaprowadził nas na górę na basen, żebyśmy się międzyczasie potaplali, bo marzyliśmy o wzięciu prysznica. Porozmawialiśmy jeszcze trochę, a później kapitan poszedł spisywać nasze dane. My trochę popływaliśmy w basenie, pooglądaliśmy miasto z góry i postanowiliśmy odnaleźć plażę:) Zeszliśmy więc do kapitana po klucze, on dał nam mapę, wytłumaczył wszystko i ruszyliśmy na podbój miasta:)
Najpierw chcieliśmy kupić coś do jedzenia i picia, ale było chwilę po 13 i wszystko było zamknięte. Chodziliśmy tak i szukaliśmy jakiegoś sklepu, zdziwieni i wkurzeni;) Na dobrą sprawę, rozkminiliśmy ten cały ich system dopiero po 3 dniach:). Szkoda tylko, że niedaleko Bella Trapani był tylko jeden markecik i że trzeba było przejść kawałek miasta, żeby zrobić większe zakupy. W każdym bądź razie, obok naszego b&b była bardzo fajna piekarnia. Być może o niej wiesz, ale jeśli nie to jest zaraz po prawej stronie, jak wyjdziesz na Corso Italia i idziesz w stronę Palazzo Giustizia. Mają tam świetne bułeczki i pizze na kawałki. Co prawda, nie mówią ani słowa po angielsku, ale po 3 dniach potrafiłam już z powodzeniem poprosić po włosku o 5 bułek (bo wyżej nie umiałam już liczyć:).
Jeśli chodzi o jedzonko, to oczywiście codziennie jedliśmy pizzę, nie mogłam się powstrzymać:). Polska pizza w porównaniu z włoską jest taka uboga...:) W sumie tylko raz jedliśmy w pizzerii (przy ulicy portowej, troszkę przed Vigili del Fuoco), pizza niedroga i pyszna. Ale odkąd odkryliśmy, że właściwie w każdej piekarni można kupić cieplutką pizzę na kawałki, to przy każdej okazji kupowaliśmy sobie po 2 kawałki i zajadaliśmy ze smakiem:)
Któregoś dnia wybraliśmy się wieczorkiem na stare miasto, do dzielnicy knajpek, w celu wypicia jakiegoś piwa czy wina. Skończyło się na tym, że owszem wypiliśmy je, ale jedząc przy tym jednocześnie pyszny makaron. Kamil jadł polecane przez Ciebie Penne ala Norma, a ja jakieś spaghetti z pomidorami, orzeszkami i bazylią. Pychota! Zapłaciliśmy za każdą z porcji po 7 euro, więc chyba przyzwoicie, ale nie potrafię dokładnie wytłumaczyć gdzie była ta knajpka. Pamiętam tylko, że znajdowała się na rogu jednej z kamienic przy schodach prowadzących gdzieś w górę, a na tych schodach rozłożone były drewniane stoliki i ławki z czerwonymi poduszeczkami.
Okazało się, że dziennie wydawaliśmy na jedzenie mniej niż zakładałam. Na kolację kupowaliśmy sobie w piekarni bułki, w markecie kupiliśmy kilogram sera tostowego i salami, które jedliśmy do końca pobytu. Obiad zwykle wrzucaliśmy gdzieś na mieście i zwykle była to pizza na kawałki:) Nieźle zaskoczyły nas ceny win w marketach, naprawdę dobre wino można było kupić już za 1,40 euro:) Nie omieszkaliśmy skorzystać:) Ogólnie ceny jedzenia bardzo przyzwoite, rzekłabym nawet, że nie raz tańsze niż w Polsce. No i te ich godziny pracy, w sumie jakieś 6 i pół godziny. Ja bym mogła tam żyć:))
Pierwszy dzień upłynął nam na łażeniu po mieście, kąpieli w morzu. A w drugi dzień ruszyliśmy na Erice. Stację kolejki znaleźliśmy bez problemu. Choć było trochę pochmurno to nie padało i było ciepło. Na Erice sporo turystów, ale wybraliśmy takie ścieżki, żeby w miarę możliwości ich omijać. Cudne to miasteczko, a najbardziej zdziwiło nas to, że mieszkają tam ludzie. Piękne te stare kamieniczki, zachwyciłam się tym miejscem tak, że chciałam tam wrócić jeszcze raz, ale już się nie udało:( Następnym razem:) I ta ceramika sycylijska:))
Wieczorem po powrocie do hotelu, zwykle byliśmy tak zmęczeni, że od razu zasypialiśmy, a rano wstawaliśmy jak nowo narodzeni, gotowi na nowe przygody:) W trzeci dzień padało. Mieliśmy płynąć na Favignanę , ale nie było sensu w taką pogodę. Liczyliśmy, że się rozpogodzi, ale cały dzień było brzydko. Dopiero wieczorem się rozpogodziło, więc poszliśmy na spacer na plażę, a potem na stare miasto nocą:) A tam co rusz słyszeliśmy inny język, porozmawialiśmy z jakimś Anglikiem, spotkaliśmy nawet Polaków w knajpce, w której usiedliśmy. Trafiliśmy na wystawę reprodukcji wynalazków Leonarda da Vinci:)
Na szczęście miałaś rację z tą pogodą, bo na następny dzień się wypogodziło. Zresztą i tak stwierdziliśmy, że popłyniemy na wyspę nawet gdyby padało. Ale była śliczna pogodą, cieplutko:) I znów nie było problemów z kupieniem biletów, zapakowaliśmy się na katamaran Ustica i w drogę. Okazało się, że lot samolotem przy rejsie tym wodolotem to pikuś. Po 10 minutach miałam ochotę zwymiotować, podobnie jak reszta pasażerów. Pan z załogi chodził i rozdawał foliowe woreczki:) Na szczęście okazaliśmy się twardzielami i nie daliśmy się falom, choć niektórych złamały. Opracowałam nawet własną taktykę uodparniającą na mdłości:))
Liczyliśmy, że uda nam się połazić po wyspie, ale jednak okazało się, że wynajęcie roweru jest niezbędne. Na skrzypiących rowerkach ruszyliśmy w ciemno na podbój wyspy:) Zjechaliśmy kawał drogi w totalnym upale, ale jaką mieliśmy radochę:) Przejechaliśmy tunel, wyjechaliśmy na skaliste wybrzeże z drugiej strony, gdzie rozbijały się wysokie fale. Chwila przyjemnej bryzy po jeździe w skwarze. Nie zauważyliśmy, że aparat przestawił nam się na tryb czarno-biały i kilkadziesiąt zdjęci ma właśnie taki kolor. No trudno, pokolorujemy je wyobraźnią:)Tak jechaliśmy i jechaliśmy i skończyła nam się droga...:) Zawróciliśmy i pojechaliśmy w drugą stronę, tam znaleźliśmy plażę i piękną błękitną zatoczkę. Zrezygnowaliśmy jednak z plaży, bo było tam za tłoczno i usadowiliśmy się na pobliskich skałkach, gdzie moim zdaniem była nawet ładniejsza woda:) I relaksik:) Niedaleko stała budka, w której można było kupić coś do picia i granitę:)) Pyszna i strasznie orzeźwiająca, i tak cytrynowa, że aż ryjek wykręcało, ale tego właśnie było nam trzeba:)
Spędziliśmy na Favignanie cały dzień. Po plażowaniu wróciliśmy jeszcze na chwilę do miasteczka...na pizzę:D I peroni:) Trafiliśmy akurat na występ jakichś grajków, cała ulica się bawiła, a nasz aparat jak na złość się wyładował:P Do Trapani wróciliśmy około 21 i spać:)Następny dzień był niestety ostatnim dniem:/ rano się wymeldowaliśmy, niestety nie zastaliśmy kapitana, a tylko jego córkę. Oddaliśmy klucze, zapłaciliśmy, nie mogliśmy czekać dłużej, bo mieliśmy autobus do San Vito lo Capo. Trochę nam było żal, że nie mogliśmy się pożegnać i podziękować kapitanowi, ale mam zamiar napisać do niego maila:)
Kupiliśmy bilety w barze na stacji, ale pan wprowadziła nas w błąd pokazując złe miejsce odjazdu naszego busa i w efekcie przegapiliśmy pierwszy autobus. Na dodatek wisiały tam 3 różne rozkłady jazdy, a na każdym z nich widniała inna godzina odjazdu autobusu, więc postanowiliśmy czekać. Przyjechał:) Droga do San Vito przeleciała nam migiem, bo nie mogłam nacieszyć oka tymi widokami. Całą drogę się chmurzyło, ale gdy byliśmy na miejscu okazało się, że wiatr zdmuchuje wszystkie chmury za górę i podczas gdy wszędzie jest pochmurno, nad San Vito świeci piękne słońce:) Cudna plaża, cudne morze, cudne fale:) Najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam:) Kamil od razu zapakował się do wody i walczył z falami, nie mogłam go wyciągnąć przez 2 godziny:D Cieplutka woda, aż nie chciało się wychodzić.
Pięć razy musiałam odmówić chińskiego masażu, gdyż proponujący go Azjaci, byli niezwykle wytrwali:P Słodkie lenistwo, ostatni dzień na Sycylii, chciałam się nim nacieszyć.
No ale niestety przyszedł czas na powrót do domu. I to miało być najgorsze, perspektywa spędzenia 2 dni na lotnisku: Na lotnisko Birgi przyjechaliśmy koło 22, lot o 6. Podczas, gdy na każdy lotnisku odprawa zaczynała się 2,5 godz przed lotem, na Sycylii zaczęła się godzinę wcześniej i przebiegała bardzo niesprawnie. Jednak okazało się to niczym w porównaniu z 1,5 dnia na lotnisku w Dusseldorfie, gdzie ludzie biją się o miejsce na jednej z 3 ławek:/ Koszmar, byliśmy tak zmęczeni, głodni i źli, jak jeszcze nigdy. No ale udało nam się przetrwać, choć wydaliśmy tam więcej pieniędzy niż podczas każdego z dni pobytu na Sycylii. 5 euro za kanapkę - wyzysk:P Niewiele brakowało, a czas spędzony na lotnisku przysłoniłby nam uroki naszego wyjazdu. Ale udało się:)
A po powrocie do Polski już same standardowe problemy - zepsuty automat do biletów, jazda na gapę i półgodzinne opóźnienie pociągu, normalka;) W domu byliśmy po 2 w nocy. W pierwszym momencie wydawało mi się, że po 52 nieprzespanych godzinach oduczyłam się spać, ale na szczęście tak nie było. Planowałam spać do 13 , a obudziliśmy się o 10, o dziwo wypoczęci. No i zaczęły się telefony i spotkania z przyjaciółmi. Już tyle razy opowiedziałam nasze wrażenia i pokazałam zdjęcia, że niedługo mi się znudzi... Chociaż chyba nie:) To była najpiękniejsza podróż mojego życia i na pewno jeszcze tam wrócimy, być może większą ekipą. Już mam w głowie miejsca, których nie zobaczyliśmy, a które jeszcze chciałabym odwiedzić. Na ten rok plan mojej podróży został w 100% wypełniony, ale mało mi:)
Dziękuję Ci strasznie za pomoc, bez Ciebie nie poszłoby tak gładko:)
Komentarze
Jeśli chodzi o niewłaściwy przystanek autobusu z lotniska - musiał to być kurs do kolejki Erice. Jest takich kursów parę w ciągu dnia, wieczorem nie ma. Normalnie autobus jedzie do portu.
A, i jeszcze jedno - tuż obok B&B jest nie jeden, ale dwa sklepy samoobsługowe :)
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.