Moja fascynacja Pantellerią zaczęła się już wtedy kiedy przez parę lat układałam plan mojej pierwszej podróży na Sycylię (gdzie dotarłam po raz pierwszy we wrześniu 2007). Sycylia, która najpierw wydawała mi się kropką na mapie w trakcie tych przygotowań rosła, robiła się coraz bardziej wyrazista, odkrywała przede mną coraz więcej miejsc wartych poznania. Kiedy odkryłam na mapie Trapani (a wtedy jeszcze nie było samolotów lądujących w Birgi, więc nikt nie słyszał o tym mieście), wydało mi się miastem na końcu świata - na Sycylię można było dotrzeć głównie od strony apenińskiego buta, a więc zachód Sycylii to był jakby dziób okrętu. Musiałam tam dotrzeć! Szukając informacji o Trapani trafiłam na ofertę wujta tego miasta, który obiecywał osobom zainteresowanym prospekty na temat Trapani i prowincji. A więc napisałam, po paru tygodniach dostałam grubą kopertę. W kopercie były piękne kolorowe wydania, a w jednym z nich, obok San Vito, Erice, wysp Egad pojawiła się ONA...
Na zdjęciu gęsty las, jakby wąwóz, wzgórze. Pośród tej ciemno-soczystej zieleni widać fragment ścieżki, czy gruntowej drogi, po której jedzie jeździec na koniu. Ten ogrom przyrody fascynuje. Podpis - Pantelleria - ścieżka w górach. Na innych zdjęciach czarne lawowe skały, jest oczywiście i Słoń (o którym wtedy nic nie wiedziałam jeszcze). W ogóle nie wiedziałam co to takiego ta Pantelleria, ale podświadomie zapragnęłam tam dotrzeć.
Przygotowania do tamtej podróży trwały parę lat, już nie pamiętam, cztery czy pięć. W międzyczasie szukając informacji o Sycylii i miejscach, jakie chciałabym zobaczyć zahaczałam wciąż o Pantellerię. Wszystko cokolwiek z niemałym trudem znalazłam na jej temat fascynowało: wyspa, która powstała z dna morza wraz z wybuchem wulkanu. Wyspa cała z lawy, tajemnicza, bliższa wybrzeży Afryki niż Sycylii. Chciałam ją zobaczyć, poczuć, a najlepiej obejść dookoła. No bo ja mam takiego bzika - jak coś jest wysoko, to chcę tam wejść, choć wspinać się nie lubię a schodzić nie potrafię. Jak coś jest gdzieś tam na końcu, to ja chcę dojść do tego końca, jak na koniec świata. A jak coś jest okrągłe... no to przecież można to obejść dookoła... (Pantelleria ma w obwodzie 45 km...)
Okazało się, że na Pantellerię można dopłynąć promem, ale to trwałoby za długo, można też dolecieć samolotem. Co prawda taka wycieczka znacznie podnosiła koszt mojej bardzo oszczędnej wyprawy na Sycylię, ale nie musiałam decydować od razu. Koszt biletu był stały, miejsca były. A więc huśtawka myśli. Lecę - nie lecę. Lecę - nie lecę. Bardzo niedługo przed rozpoczęciem podróży jak skok na głęboką wodę - kupiłam bilety. Lecę! Na jeden dzień, wylatuję rano, wracam wieczorem, a w międzyczasie - no cóż, po prostu poznam tę wyspę :)
Ten mój pierwszy raz, moją samotną wędrówkę, wrażenia, przygody opisałam w blogu z 2007 roku, nie będę powtarzać. Powiem tylko bardzo krótko: jeśli komuś, szczególnie tam, na Pantellerii, mówię, że poleciałam tam na jeden dzień, wszyscy otwierają oczy szeroko. Jak to? Po co? ... Pewnie po to, żeby dowiedzieć się, że nie da się wyspy, a szczególnie takiej dużej, takiej bogatej, takiej ciekawej poznać w kilka godzin. Że nie da się obejść jej dookoła. Ale też po to, żeby sięgnąć po wisienkę na torcie. Żeby się zakochać. Żeby chcieć wrócić.
Jaka wydała mi się Pantelleria po tych kilku godzinach? Prócz tego, że fascynująca, intrygująca, pachnąca, pełna kolorów i odcieni wydała mi się także ... wyspą bezludną, milczącą, nieodgadnioną, dumną i wyniosłą... Kiedy wyszłam z miasteczka i przemierzałam wyspę trochę wzdłuż, i całkiem wszerz - nie spotkałam prawie nikogo. Miałam nadzieję gdzieś po drodze kupić sobie coś do jedzenia i picia - nie spotkałam nigdzie sklepu ani baru. Wędrowałam bez jedzenia i picia, (dlaczego? znajdziesz na blogu...) w październikowym palącym słońcu, pokrzepiłam się owocem opuncji (co się bardzo źle skończyło) i ... słodkimi winogronami z plantacji, przyznam, po kryjomu... Znalazłam idąc JEDNĄ JEDYNĄ studnię, która być może uratowała mi życie. A do tego zanim wyszłam z miasteczka na "obchód wyspy" pan w informacji turystycznej na pytanie o autobusy dał mi rozkład, ale powiedział, że nie ma pojęcia, czy te autobusy faktycznie kursują... I faktycznie, kiedy zawczasu próbowałam znaleźć autobus powrotny na lotnisko, czekałam bez skutku aż musiałam wziąć taksówkę, bo bym tam została... (co może nie byłoby takie głupie ;).
Ktoś mógłby pomyśleć, że te wszystkie epitety jakie wyspie nadałam mogłyby do niej zrazić... Może kogoś, ale nie mnie! Jej duma, wyniosłość, tajemniczość sprawia, że tym bardziej Pantelleria mnie pociąga...
Drugi raz przyleciałam na wyspę w maju 2015 roku, tym razem na 4 dni, pewna, że teraz już poznam ją tak jak na to zasługuje. Przed wylotem z domu napisałam na blogu z tej drugiej podróży: "mam absolutny plan zobaczenia na niej tym razem wszystkiego, dotarcia w każdy zakątek". Kiedy przybyłam do mojego mini-dammuso z widokiem na zachód słońca u Giuliany i Toniego, najpierw usłyszałam od Toniego, że bez samochodu to ja tu nic nie zobaczę (a ja samochodu nie wypożyczam) a na rowerze też nie pojeżdżę jeśli nie jestem wprawiona w jeżdżeniu po górach i dolinach (a nie jestem!). A potem Peppe, który przybył na wezwanie Toniego ("Peppe to fantastyczny przewodnik, on ci pokaże Pantellerię!) zapytał, co chciałabym zobaczyć, odpowiedziałam oczywiście: "Wszystko!" I usłyszałam na to: "A ile masz na to czasu? Ile miesięcy?" - "Cztery dni..." No tak. Kubeł zimnej wody...
Oczywiście, nie stać mnie było na prywatnego przewodnika na 4 dni. Peppe zaproponował mi takie zwiedzanie trochę po amerykańsku - w 4 godziny objechaliśmy samochodem najważniejsze miejsca na wyspie, dzięki czemu przynajmniej miałam jakieś wyobrażenie o tym, co warto tu zobaczyć, gdzie warto wrócić. Oczywiście, nie tylko jeździliśmy, ale też chodziliśmy a on opowiadał, opowiadał, opowiadał. To fantastyczny znawca wyspy, możecie o nim przeczytać tutaj. Dzięki wycieczce z Peppe łatwiej było mi wybrać miejsca, do których chciałam dotrzeć już sama, ale też dzięki niemu już wtedy zrozumiałam, że cztery dni to znów tylko taki wstęp do poznawania wyspy... Że muszę wrócić...
Z tej drugiej podróży zrozumiałam też coś jeszcze: Pantelleria dumna i wyniosła tak, ale to nie jest tak, że tu się nic nie da. Autobusy są, jeżdżą, nawet bardzo zgodnie z rozkładem. Ludzie są, tylko mają swoje sprawy, pracują, nie interesują się za bardzo przybyszami. Są sklepy, bary, piekarnie, trzeba tylko wiedzieć gdzie. Łatwo krytykować jakieś miejsce, mówić, że tu nic nie działa, a to nie tak, po prostu, trzeba się dowiedzieć jak i gdzie.
W październiku 2018 roku poleciałam na Pantellerię po raz trzeci, teraz na 6 dni i kawałek (BLOG 2018). Znów do Giuliany i Toniego, tym razem jednak wypożyczyłam rower elektryczny i to był strzał w dziesiątkę! Trochę psuła mi szyki pogoda, choć w najgorszą burzę pojechałam na objazd południowej, wymarzonej części wyspy. Nie czarujmy się, to nie były warunki, w których tak naprawdę można było poznać tę okolicę. Jednak na rowerze przez te kilka dni tak naprawdę objechałam wyspę w sumie i dookoła i w poprzek, zobaczyłam naprawdę wiele. A do tego jeszcze w pierwszy dzień niemal prosto z samolotu wzięłam udział w wycieczce łodzią dookoła wyspy, a także w inny dzień miałam okazję zobaczyć z bliska prawdziwe dammuso Giuliany i Toniego a po wspólnym grillowaniu wybraliśmy się na "małą przechadzkę" (jakieś 4 godziny...). To już było coś. Wyjeżdżając (na lotnisko zawiózł mnie Peppe, który znalazł chwilę czasu aby pokazać mi "po drodze" Lago Specchio di Venere z innej perspektywy) miałam świadomość, że teraz mogę już powiedzieć, że troszkę Pantellerię poznałam, a także, że choć chętnie bym tu wróciła, to pewnie to już był ostatni raz, bo ile można...
Ostatnio (jesień 2020) nie mogąc pojechać w podróż zabrałam się za rozwijanie, aktualizowanie, poprawianie różnych stron na portalu. Dzięki temu zbudowałam dział Sycylijskie wyspy i archipelagi. Ta praca to wspominanie, podróż w wyobraźni. Dotarłam w tej podróży również tutaj, rozwinęłam bardzo część, która mówi o Pantellerii. A robiąc to zapragnęłam, aby kiedyś, jeśli to będzie możliwe, wrócić na wyspę po raz czwarty, tym razem na tydzień. Wrócić aby poznać lepiej tę południową, najmniej dostępną część, przez którą jechałam dwa lata temu w deszczu, mimo przerażających chmur i żałowałam tylko, że nie da się w tych warunkach zatrzymać, spokojnie się pozachwycać, zejść niżej, bliżej morza. Jeśli wrócę, zatrzymam się w jakimś mini dammuso po tamtej stronie, wypożyczę rower elektryczny i będę nadal poznawać Pantellerię. Jeśli wrócę, jeśli mi się uda...